Golfista

Golfista

Zamienił zwykły T-shirt na koszulkę polo,
dżinsy na impregnat z elanobawełny,
ubrał buty z kolcami pod kreacji kolor
i sportową czapeczkę, żeby strój był pełny.
Rundki, zamiast randek, rozgrywał z paniami
na course’ach, wykonując swingi należycie.
W biznesie posługiwał się handicapami,
aż w końcu w golfa zmienił całe swoje życie.
Kiedy rabbit osiągnął mistrzowskie lokaty
szybko dostrzegł, siedząc na wysokim stołku,
że przez yips-y, airshot-y, backspin-y i cut-y
można zostać trafionym i znaleźć się w dołku.
Odnalazł więc na życie sposób całkiem nowy.
By nie zyskać dystynkcji wielkiego bankruta,
zamiast łazić za piłką po polu golfowym,
zaczął ciepłe golfy wyrabiać na drutach.

Warszawa 01.06.2009

Kilka słów o poezji

Kilka słów o poezji

Historia wraz z czasem się włóczą
po drogach gdzieś w gwiazdy wpisanych.
Gdzie mogą okruchy rozrzucą
motywów z poezji czerpanych.
W przyrodzie wmieszają do rymu
urodzaj lub klęskę posuchy,
w splecione w krąg liście wawrzynu
szumiące wersety otuchy.
W charakter wzburzenie zaplotą
ze strofą zupełnie niemrawą,
puchary z miłosną ślepotą
napełnią zazdrości obawą.
Zaś w sztuce dorzucą wrażenia
utkane liryką z obrazem.
Głęboko skrywane marzenia
przystroją metafor wyrazem.
A wszystko potrafi w posłuchu
zaczerpnąć esencji maksymę.
Tę jedną z miliona okruchów,
bo wszystko chce żyć własnym rymem.

Rawa Mazowiecka – maj 2006

Matura z pejzażem w tle

Matura z pejzażem w tle

Wiersz napisany w oparciu o pracę maturalną Anny Sarosiek pt. „Współbrzmi, zachwyca, przeraża … Jaką rolę spełnia pejzaż w literaturze i sztuce? W swoich rozważaniach odwołaj się do wybranych przykładów”.
To wszystko napisała Ania, ja tylko ubrałem w rym.

Raz cztery historie z pejzażem
ruszyły pokrywę natury,
gdy piórem sklejane witraże
spłynęły na arkusz matury.
Opowiem wam wszystkie historie,
a wy korzystając z okazji
zamieńcie zwyczajną teorię
w krainę baśniowych fantazji.

A było w zamierzchłych to czasach,
gdy puszcze prastare szumiały,
gdy w dzikich ostępach i w lasach
upiorne demony mieszkały.
Nad wzgórza gdzie magią druidzką
pierścienie kamienne wzniesiono,
na drogę, na wskroś danaidzką,
wkraczało słoneczne bierwiono.
Tam kiedyś mieszkała dziewczyna.
Kochała rycerza bez skazy
i razem po krętych ścieżynach
chodzili do leśnej oazy.
Słuchali szemrzących potoków,
tulili się w kwiatach do siebie,
szukali puchatych obłoków
goniących parami po niebie.
Wśród barwnych obrazów z przeszłości
przyroda też kwitła radosna,
paletą kolorów miłości
jakimi przystraja się wiosna.
Po kilku szczęśliwych miesiącach,
gdy w lila kolorach kwitł wrzesień,
w promieniach bladego już słońca,
wraz z wiatrem i deszczem szła jesień.
Ostrzygła szumiące korony,
kapryśną pogodą targane,
i ziemi zoranej zagony
przykryła brunatnym dywanem.
Krajobraz dziewczynę spokojną
szelestem listowia zasmucił,
bo rycerz szedł zmagać się z wojną
i nigdy już do niej nie wrócił.
Nikt nie wie, co z piękną dziewczyną
w bezdźwięcznej samotni się stało,
wiadomo, że woja zmarzliną
wieczności, śnieg pokrył na biało.
Aż w końcu gdy płaty tańczyły
nad grobem swe „dances macabre” ,
rycerza szarości spowiły
cienistym, spod drzew, kandelabrem.
Tak pierwsza opowieść się kończy
o wiośnie, jesieni i zimie,
lecz obraz w pejzażu opończy
pozostał tak w prozie, jak w rymie.
Raz zagrał uczuciem w ofierze,
raz w tempo się życia wpasował,
a raz, w pełnej snów atmosferze,
fantazje kolorem malował.
Potrafił zmiennością nastrojów
wydobyć z dna sens alegorii,
więc myślę, że można w spokoju
posłuchać kolejnej historii.

Raz Stary śmiertelnik Młodemu
zaszczepił Ideę wspaniałą,
więc ruszył młodzieniec ku temu,
co własną utopią się stało.
Gdy dotarł do miejsca przełomu,
gdzie świat swe oblicze pokazał,
zrozumiał, że mit szklanych domów
marzeniem się tylko okazał.
Nie znalazł tam swojej Idei,
w kolory przez pryzmat ubranej,
ciemności zaś spotkał, jak w kniei
bez słońca, w półmroku schowanej.
Odnalazł ponure zaułki
w zszarzałych, jak cień, kamienicach,
i biedą piszczące przytułki,
na brudnych, cuchnących ulicach.
Odnalazł harówką steranych
mieszkańców, co wrośli w ten teren,
o twarzach tak szarych, jak ściany
ich mieszkań, zatęchłych suteren.
Pożegnał więc z żalem młodzieniec
miejskiego teatru krużganki,
by w końcu palące złudzenie
zatopić wśród wiejskiej sielanki.
Tym razem krajobraz, którego
nie można tu nazwać pejzażem,
rozbudzić odbiorcy miał ego,
pochmurnych realiów witrażem.
Raz wciągnął kurtynę szeroką
z ubóstwem, systemów balastem,
raz blichtrem nacieszyć chciał oko
by przyćmić naiwność kontrastem.
Pozwolił też stanąć po stronie
gdzie znikła poglądów bariera,
by razem z autorem na tronie,
zagłębić się w świat bohatera.
Bywało też czasem, że księgę
krajobraz w szczegóły oprawił.
Pozwólcie bym jego potęgę
w kolejnej historii przedstawił.

W Paryżu do dzisiaj się wznosi
Katedra Najświętszej Dziewicy,
o której świetności donosi
legenda strażnika z dzwonnicy.
Rzecz działa się w czasach nazwanych
ciemnymi, przez rzesze pokoleń,
gdzie wokół tajemnic Sekwany
mieszczanie zagrali swe role.
Emocje ich były miksturą
zawiści, gorącej miłości,
zdradzieckiej potyczki z naturą,
poświęceń dla reszty ludzkości.
I może nie byłyby one
tak mocne, jak stopy z żelazem,
gdyby nie trwały zroszone
romańskiej kultury obrazem.
To w nim żywiołowe pochody
stąpały w świątecznej tradycji,
zmieszane w gąszcz barw korowody
kroczyły pod sąd inkwizycji.
A wszystko przybrano w kreacje
budynków z gotyckim znamieniem,
w obrazy i rzeźb konstelacje,
kamiennych zaułków półcienie.
Zaś kształty, jak z kart Euklida,
zamknięto w okrągłych wieżycach,
w okiennych tęczowych hybrydach,
w zwieńczonych łukami kaplicach.
Krajobraz koloryt swój zmieniał
wraz z czasem od świtu do zmroku,
w ulewach i słońca promieniach,
stosownie do zmiennych pór roku.
I tak dzięki wiernym detalom
jawiły się dawne epoki,
by obraz pisarskich sztuk falą
w umysłach na zawsze zatopić.

A teraz, historia ostatnia.
Nie będzie w niej akcji, wydarzeń,
nie będzie się też uwydatniał
bohater na niwie skojarzeń.
Zamknijcie powieki zmęczone,
wsłuchajcie się w głos co opisze
obrazy przez twórców zmienione
w impresję – nastrojów pastisze.
Stoicie na łące skąpanej
w kolory podobne do siebie
złączone w odcienie i zlane
w kredowych obłokach na niebie.
Firmament zaś tonie w oddali
gdzie knieja majaczyć zaczyna
zaś z wiatrem po trawie na fali
w błękicie przepływa dziewczyna.
Nie widać wyraźnie jej twarzy
kapelusz chabrowy pochyla,
by wzbić się z trawiastych ołtarzy
pod niebo w postaci motyla.
Krajobraz rozpływa się w toni
subtelnie zmieszanych kolorów
by szatą spokoju osłonić,
przez chwile, wrażliwość odbioru.

I oto już koniec historii
z pejzażem w dorobek wplecionym,
na kartach wraz z palmą wiktorii,
nad zwykłą fabułę wzniesionym.
I chyba już widać, jak dużych
wartości dostarczył swym dziełom,
by mogły trwać wiecznie i służyć
za przykład jutrzejszym ideom.

Rawa Mazowiecka-Warszawa – listopad 2005 – marzec 2006

Tequila

Tequila

Solą w oku jest limonce,
płyn z eukaliptusa,
bo pragnienie zamiast gasić
rozbudza w pokusach.
Za to ciało, w którym trunek,
budzić winien boga,
gasi odbierając władzę
w coraz słabszych nogach.

Kielce 30 marca 2008

Dla szefa

Dla szefa

Dwa oblicza szefa,
jak Księżyca strony –
z jednej pełny uśmiech,
z drugiej przygaszony.
Jedna w pełnym blasku,
druga pod przykryciem.
Czyż nie może druga
być pierwszej odbiciem?

Kielce 11 kwietnia 2008

Dla Barbary Jantos Poetki Krakowskiej

Dla Barbary Jantos Poetki Krakowskiej

Jest wśród nas filigranowa,
złoto-blond i tęga głowa.
Wielka duchem, mała ciałem.
Mało takich Kobiet znałem.
BASIA, o Niej, bowiem jest tu mowa,
The First Lady z…….. Krakowa.
Talent drzemie w Niej, nie mniejszy,
do pisania pięknych wierszy,
niż w Miłoszu czy Szymborskiej,
Tuzach poetyki polskiej.
Fraszki, ody, wsie wierszyki,
aforyzmy, limeryki,
dla Niej żadna to jest sprawa,
sypią się Jej jak z rękawa
Krasickiemu różne bajki.
Jeden szczegół – pali fajki.
Lecz gdy dymem jest spowita,
tajemnicza ta kobita,
wtedy łapie twórczą wenę,
by za wszelką, kogoś, cenę
rozweselić i rozbawić,
sprytnie cechy twe obnażyć,
wesprzeć duszę romantyczną,
przypiąć łatkę sympatyczną.
Nie jest łapiduchem, ale
przy Niej będziesz zdrowy stale.
Może mógłbym pisać jeszcze,
Ale ja nie jestem wieszczem
jak Basieńka w Panteonie.
Jednak – kilka słów na koniec.
Pomyślałem, że ktoś może
Wyraz hołdu Basi złoży
I dziękując też Barbarze,
Krótki wierszyk da Jej w darze.
Jeśli mogę jeszcze słówko.
Módlmy się o Basi zdrówko.
Pean Ci dedykujemy,
Żyj nam Basiu – DZIĘKUJEMY.

Rynia listopad 1998

Droga przez życie

Droga przez życie

Pierwsza oznaka życia – Twój śmiech nie płacz.
Pierwsze niewypowiedziane słowo – Kocham.
Pierwsza miłość na zawsze, szeptane wyznanie,
dotyk aksamitu mocny, jak uścisk Samsona.
Rozkosz niepojęta.
Każdy człowiek pełen wiary – to Ty,
nieposkromiony kroczysz przez życie.
A życie? Lawina wydarzeń, wielka zabawa
na łonie natury, do której tulisz
głowę zmęczoną chcąc odpocząć.
Odchodzisz niezapomniany z uśmiechem na twarzy.

Rawa Mazowiecka grudzień 1998

Cóż mogę

Cóż mogę

Cóż Ci mogę dać od siebie
W zamian za uczucie Twe?
Złoty milion gwiazd na niebie,
Każda z nich do Ciebie mknie.

Dni kochaniem wypełnione,
Słońce, co miłością lśni,
Noce po stokroć spełnione
Wszystkie ofiaruję Ci.

Jedno ciało, wierną duszę,
Jedwabisty życia szlak.
Serce czasem wytęsknione
Weź i powiedz tak.

Rawa Mazowiecka grudzień 1998

Zamyślenie

Zamyślenie

Zapatrzony w dal bezkresną człowiek
wkroczył w kalejdoskop wspomnień.

Powrócił myślami do miejsc, do których
gwiazdy prowadziły go przez życie,
wielu miejsc na tym świecie,
gdzie wolność z Ziemi się rodzi,
gdzie wszystko przy sobie przemija
w nieodgadnionych odcieniach tęczy.
Miejsc pierwszych doznań, spełnionych nadziei,
stoczonych z losem bitew, powrotów na tarczy.

Kiedy odnalazł ukojenie w mchów zieleni,
poczuł chłodny dotyk anioła,
którego skrzydła zawsze dawały schronienie.
Zobaczył falujący szum traw,
lśniących rosą srebrzystą nad ranem,
zanurzył się w kolorowy szelest liści,
wsłuchał w muzykę lasu
i ruszył na wieczną włóczęgę w objęciach z przyrodą.

Kiedy ucichł wiatr zapomnienia,
czuł, że nadal jest w jej ramionach.

Rawa Mazowiecka styczeń 1999