Krótka historia malarstwa

Krótka historia malarstwa

Zanim na ścianach jaskiń zjawiły się bizony
od zarania kreski mieszały się ze sobą,
rysując jako wątki świat nieodgadniony,
opleciony tajemnych kolorów osnową.

Kiedy linie po raz pierwszy ożyły wyrazem
zmysłów obleczonych w hamletowskie ciało,
z malowania odwiecznych symboli obrazem
przypadkiem artystyczne malarstwo powstało.

Zastygłe atrybuty w pokoleń przesłaniu
wybiły niepojętym ściennych fresków zdrojem,
złotych ikon cerkiewnych w drewnianym posłaniu,
sztalugowych obrazów galerii powojem.

Ślady pędzli wymyślne motywy skreślały
ujmując w nowe style nie lada zjawiska,
dopisując w kunsztownej maestrii annały
szanowane po dziś dzień wybitne nazwiska.

Choć Łąck od Lascaux dzieli odległość wiekowa,
zbierając sławnych przodków malarskie pokłosie,
na firmamencie sztuki błyszczy gwiazda nowa,
nieodkryty artysta – Krzysztof Jan Sarosiek.

Łąck 24 kwietnia 2004

Myśliwy

Myśliwy

Urodziwy myśliwy, z panią na ambonie,
rozpoczyna kolejne „wspólne polowanie”.
Lecz tym razem szaraczek nie powiedział żonie,
że dzisiaj zakłusuje na dojrzałą łanię.
I chociaż szósty krzyżyk wystąpił na skronie,
zwiększenie amplitudy „polowań” ma w planie.

Warszawa kwiecień 2004

Obrazki z wystawy w Łącku

Obrazki z wystawy w Łącku

Powitanie

Łąck łzy kwietniowe wylewał,
od rana skrywanej radości,
gdy po schodach tłum się przelewał
przybyłych na wystawę gości.

Galeria witała otwarcie
przyjaciół zebranych w półkole,
sylwetką malarza na karcie,
szampanem i ciastem na stole.

Peany rozgrzały w pochwale
podniosłych momentów napięcie,
serwując artyście w finale
króciutki poemat w prezencie.

Laureat z przypływem afektu
wyrazy podzięki wygłosił,
na przegląd twórczego efektu
na deser smakoszy zaprosił.

Wystawa

Salonu podwoje otwarto.
W gawiedzi łakomej pokazu,
rozbudził dyskusję zażartą
realizm zebranych obrazów.

Dwie pasje przelano na ściany,
jak perły dwie w twórcy koronie,
ocean pejzaży lustrzanych
i różnej maści piękne konie.

Pejzaże będące wspomnieniem
chwil wspólnych z zakątków rodzimych,
ubrano w periodu odzienie
od wiosny, przez jesień do zimy.

Szlak pierwszy wędrówek dla oczu
beskidzki krajobraz zaczynał,
by leśnym wąwozem po zboczu
w zielonych się schować dolinach.

Szlak drugi to spacer wzdłuż alej
jałowców i starych topoli,
przez buk bieszczadzki, by dalej
w brzezinie odpocząć dowoli.

Na trasę flisacką wieczorem
zabierał spływ krętych potoków,
do zamku nad górskim jeziorem,
pod niebem kłębiastych obłoków.

Wyprawa nabrała rumieńców
wraz z Narwi nurtem na koniec,
gdzie w żółtym kolorze kaczeńców
przy brzegu spotkały się konie.

Zieloną murawę skubały
pasące się klacze przy snopie.
W oddali srokate biegały
ogiery za lisem w galopie.

Czekała, za zdobycz z obławy,
przejażdżka na koniach po wrzosie.
Obrazki z malarskiej wystawy
zakończył zaprzęg na crossie.

Pożegnanie

Z czasem coraz więcej się piło
z kielichów białego szampana.
Na ramach stylowych przybyło
napisów – pozycja sprzedana.

Przybyły też świeże strony
adresów w prywatnym w zeszycie,
wpisanych przez nowych znajomych,
co sztukę kochają nad życie.

Gdy myśli zebrane z pokazu
do księgi złoconej wpisano,
autorską galerię obrazów
westchnieniem ust pożegnano.

Warszawa maj 2004

W biegu

Sen niespokojny,
oddech zmęczony,
poranny grymas,
budzik włączony,
codzienna kąpiel,
świeże ubranie,
łyk mocnej kawy,
drzwi zamykane,
powrót po schodach,
klamka szarpana,
zmienna pogoda,
ulewa z rana,
szalone auto,
światło czerwone,
drogowy patrol,
windy spóźnione,
zaklęte schody,
klientów sfora,
mętna parafa,
praca na wczoraj,
pierwszy papieros,
łyk czarnej kawy,
zaległe akta,
długie odprawy,
głuchy telefon,
szybka rozmowa,
piąty papieros,
sprawa gardłowa,
martwy komputer,
pilne zadanie,
puste roszczenia,
próżne gadanie,
ostry epitet,
hałas wzmożony,
ciężkie powietrze,
ktoś obrażony,
następna kawa,
rytm przyspieszony,
nerwy zszarpane,
człowiek zmęczony,
głośny ambulans,
kitle zielone,
kolejne z życia
dni utracone.

Warszawa maj 2004

Myśli

Myśli

Czasem przychodzą takie chwile,
że myśli w głowie się rozgoszczą,
zwarte w splątanych doznań sile
o święty spokój się nie troszczą.

Nicią zagadek przeciągnięte
po labiryntach szarej kory,
łamiąc w gonitwie drogi kręte,
obsypią umysł złem Pandory.

Przychodzą jednak chwile takie,
kiedy obłędu rozum bliski,
że myśli, jakby zasiał makiem,
biegną ukradkiem do kołyski.

Usłane runem stada zliczą,
w albumy wspomnień wnet przenikną,
zagrają cichą pieśń słowiczą,
głęboko senne w końcu znikną.

Warszawa maj 2004

Dylemat Suflera

Dylemat Suflera

Wiersz napisany z okazji 30-tej rocznicy powstania zespołu „Budka Suflera”

Czy dziś nie można już wierzyć facetom,
którzy niczym damy strzegą swoich dat?
Kokietując mówią, że kończą trzydziestkę,
a naprawdę mają trzydzieści pięć lat.

Czy Blues of George Maxwell już zapomnieli
kiedy „Heartbreaker” giganci śpiewali,
zanim z „Kosą” w rozgłośni karierę zaczęli,
zanim Cnót Wszelkich Kompanów spotkali?

No więc, jak można uwierzyć facetom,
którym w dostatku dzisiaj pływać przyszło,
jeśli wokoło od lat powtarzają,
że po raz kolejny im w życiu nie wyszło.

Co mogło nie wyjść lub czego brakuje
wypełniając szczęściem wielki życia kosz,
jeżeli codziennie ktoś stale ratuje
to co się daje za ostatni grosz?

Jak wierzyć takim co jednej niewieście
mówią, że do końca nic nie może trwać,
drugiej dają wszystko czego dzisiaj zechce,
dla trzeciej latawce puszczają na wiatr.

Kto komu mówił, że kochać nie umie
ujęty ciszą i nocy spokojem?
Kto kogo prosił, żeby takie tango
zatańczyć zgodnie i tylko we dwoje?

Dlatego musisz sprawę sobie zdawać,
iż takie nadeszły czasy na tym świecie,
że zamiast wierzyć statecznym mężczyznom,
trzeba chyba będzie uwierzyć kobiecie.

Lublin maj 2004

Spływ Krutynią

Spływ Krutynią

Jakby z tysiąca baśni zielona kraina
zalana siecią jezior złączonych na wieki.
Pod modrymi falami milcząca głębina
obmywa wodnej faunie zmęczone powieki.
Od Warpun eldorado Mazur się zaczyna.
Skarbiec zamiast złotem wabi nurtem rzeki,
który rzeźbiąc koryto po krętych dolinach,
płynie wolno z osadą na Krutyń daleki.
Na straży przy brzegach cierpliwa dębina
roztacza długim cieniem ramiona opieki,
jak przewodnik w oddali, szary dym z komina
zaprasza na wieczerzę pod gwiezdne plandeki.
Wciąga jak narkotyk serdeczna gościna
w żeglarskich przystaniach bezkresnej pasieki.
Po trwaniu w nocnej ciszy flisacka rodzina
płynie dalej pokonać bezpieczne zasieki.
Woda między grądami puszczę w skos przecina,
tworząc kształty liter starożytnej greki,
na koniec rozlewiskiem w Bełdanach zapina
szlak „Pogody Ducha” – mazurskiej przesieki.

Warszawa czerwiec 2004

Zagadka chemiczna

Zagadka chemiczna

Wiersz napisany na okoliczność ślubu moich znajomych

Jeśli wierzyć mędrcom – chemia rządzi ciałem.
Charaktery tworzą pierwiastków cokoły.
Jaki zatem związek w reakcji powstanie,
kiedy się spotkają odmienne żywioły?

Składniki przemiany to dwa ciała stałe,
jedno czarny ogień, drugie cicha woda,
o zapachu perfum Clinique albo Chanell,
on wieczny kawaler, ona wiecznie młoda.

Żeński substrat lotne własności posiada
głównie w środowisku szykownych kreacji,
szybko w stan topnienia konto swe przeradza
pod wpływem kosmetycznych, „niedrogich” kuracji.

Objętość drugiego składnika się zmienia
z chwilami pokory pośród głośnych krzyków.
Męska osobowość wykuta z kamienia
zmniejsza się do rozmiarów małych piłkarzyków.

Stosunek mas obu to wielka zagadka.
Wiadomym jest jednak, że trwa już od dawna.
Ciała lgną do siebie jak kurcząt gromadka,
z drobną intercyzą niczym spółka jawna.

Dziwne przy tym stale zachodzi zjawisko,
sprzeczne z zawartymi w nauki kanonach,
że nie woda gasi płonące ognisko,
ale żarem ognia woda jest gaszona.

Umysł do sedna problemu dochodzi
skazując swoje myśli na ciężkie męczeństwo.
Wobec znanych faktów odpowiedź się rodzi,
że szukany związek to przecież – MAŁŻEŃSTWO.

Warszawa czerwiec 2004

Obudźmy Nadzieję

Obudźmy Nadzieję

Przyszło nam przeżyć trudne czasy,
w których symboli wartość ginie,
honor i przyjaźń mało znaczą,
radość się topi w zła głębinie.
Życie na drobne się rozmienia,
współczucie mierzy monet miarą,
w dalekie drogi zapomnienia
idą nadzieja razem z wiarą.

Obudźmy w sercach dziś nadzieję
na słodsze życie, lepsze zdrowie.
Niech zamiast wilkiem będzie bratem
dla innych ludzi każdy człowiek.

Gdy mijasz biedę na ulicy
nie staraj się przyspieszać kroku,
gdy złej chorobie patrzysz w oczy
nie próbuj w dal odwracać wzroku.
Kiedy przegrana świat czyjś zmienia
w czarną samotność i udrękę,
po co dostawać złą wiadomość,
tym co czekają – podaj rękę.

Obudźmy w sercach dziś nadzieję
na słodsze życie, lepsze zdrowie.
Niech zamiast wilkiem będzie bratem
dla innych ludzi każdy człowiek.

Warszawa lipiec 2004

Pocztówka z Polski

Pocztówka z Polski

czyli podziękowania dla przewodnika,
którego dziadek był Austriakiem,
on sam urodził się, żył i studiował w Krakowie,
potem żył i studiował w Niemczech,
teraz mieszka w Katalonii,
a za kilka lat…?

Dziękuję Panu bardzo, Panie przewodniku,
za wolnej Katalonii historię w zarysie,
tolerancję dla nowych europejczyków,
którzy bliscy Polacos są tylko w zapisie.

Dziękuję za stolicę, bo żyje w człowieku
uwieczniona przez pryzmat tańczących obiektów,
znanych, prostych uliczek, po których od wieku
przechadza się jeden z wielkich architektów.

Dziękuję za zabytki florenckiej Girony,
za witraże katedry wzniesionej pod chmury,
ściany chłodem kojące, cierpliwe frontony,
które w jedną, złączyły trzy dawne kultury.

Dziękuję za odkrytą w Salvadorze Dali
uwolnienia przestrzennych pomysłów potrzebę,
za rozgrzane szaleństwem uczucie do Gali,
za twórczość, która odtąd będzie dla mnie chlebem.

I choć żalu iskierka na dnie serca drzemie,
że samotnie przeżyłem klasztorne wrażenia,
myślę że się spotkamy i ślę pozdrowienie
z podzięką za spełnione hiszpańskie marzenia.

Post scriptum

We wspomnieniach mych czasem pytanie się krząta.
Nie chcąc żeby było na wieki spuścizną,
proszę o odpowiedź, niech myśli posprzątam:
Który kraj tak naprawdę jest pana ojczyzną?

Warszawa lipiec 2004