Archiwum kategorii: Dedykacje

Trudno czasem II

Trudno czasem II

Czasem trudno jest wybierać,
trudno słuchać dobrej rady,
z podniesioną głową kroczyć,
brnąc przez życia wodospady.
Czasem trudno oddać władzę,
łatwo szpady pokrzyżować,
trudno dowieść zrozumienia,
łatwiej innych prowokować.
I nielekko jest odgadnąć,
jaką w życiu wybrać drogę,
z kim w naprawdę ciężkich chwilach,
udręk wspólnych znosić trwogę.
W kim wypatrzeć zwolennika,
w czyją przyjaźń inwestować,
by karcianą życia pulę
do kieszeni swojej schować.

Warszawa marzec 2004

Historia węglem napisana

Historia węglem napisana

Z za linii horyzontu dalekie wspomnienie
odkrywa nieśmiertelne czarnej ziemi lice,
z głębi zapisu dziejów wydarzeń strumieniem,
przerzuca niepoznanej historii stronice.

Rozogniona od ciepła słonecznego blasku,
pośród bruzd wyrzeźbionych, popiołem pokryta,
mała węgla bryłeczka wydobyta z piasku
snopem iskier nadziei na przyszłość rozkwita.

Zaniesiona do domu w cztery puste kąty,
w marmurowy labirynt zimnych korytarzy,
namiętności głębokiej płomieniem gorącym
domowego ogniska bierwiona rozżarzy.

Uczucia rozpalone piekielnym kamieniem
ukołyszą wokoło wirujący zamęt.
W ręku swego wybrańca zabłyśnie płomieniem
najwierniejszy talizman, nagi twardy diament.

Bogaty ten, co trzyma samorodek w dłoni,
ostre brzegi ścinając czasu przeznaczeniem,
aż do chwili, gdy fatum blask jego przesłoni
jaskrawym kolorytem fałszywych kamieni.

Wrzący kryształ wyblaknie patyną pokryty,
pęknie nagle monolit w silnej bryły ścianie.
Na nierównej powierzchni cierpieniem wyryty
ślad bezmyślnej rysy na zawsze zostanie.

Poparzy chciwe ręce gorący amulet
profana, który znaczyć kamienie potrafi,
serce spali, gdy bogacz zbyt późno zrozumie,
że w dłoniach, zamiast skarbu, dzierży marny grafit.

Rozprysną się okruchy w szarości strumieniach,
grudki węgla zamienią w skryte tajemnice.
Z głębi zapisu dziejów kolejne wspomnienia
zapomnianych historii otworzą stronice.

Warszawa marzec 2004

Krakowskie wspomnienie I

Krakowskie wspomnienie I

Kolejne spotkanie z miastem,
które wita lub żegna łzami jesiennej tęsknoty.
Czarowi Jego można się zaprzedać,
by z pożądaniem powracać w ramiona krakowskiej charyzmy.

Dziedzictwo, dzieło wielkich autorów,
jest potęgą tego grodu
przez wieki komponowaną umysłami szlachetnego narodu.

Kamienne gościńce
prowadzą jak co dzień na spacery
do jednego celu,
ubranego w malowaną finezję starych murów
i oblanego od stuleci
kwiecistym dywanem gołębi wolności.

W magicznym klimacie nierównych, krętych zaułków,
zaczynają się wędrówki wspomnień wielu roczników.
Prowadzą przez labirynt
artystycznie rzeźbiony znakiem czasu
na fasadach staromiejskich budowli.

W piwnicznych kawiarenkach,
szept zamierzchłych rozmów, przeplata wątki
zapisanych w ścianach mieszczańskich opowieści.
Szampan i kawa słodzone pocałunkiem mieszają aromaty
wypitych do dna, prawdziwie baśniowych historii,
a pomiędzy arkadami echo wtóruje
dźwięcznym instrumentom ulicznych grajków.

Wieczorem w wirze rozpoczynającej się długiej zabawy
milknie krok po kroku,
unoszący się ponad dachami ostatni hejnał.

Rawa Mazowiecka marzec 2004

Wspomnienie

Wspomnienie

Siedem lat zostawiłem w Lublinie,
siedem tłustych jak bigos lat.
Pamięć o nich w sercu nie zginie,
pamięć wieczna, jak wieczny jest świat.

Miłości pierwsze tam zostawiłem,
młode niczym dzień wiosny pierwszy,
karmione w Czarciej białym winem,
karmione śpiewem białych wierszy.

Tam życie mej córki zbudziłem,
kolorowe jak barwy pór roku.
Tam przez życie kroczyć uczyłem
i stąpać słusznie krok po kroku.

Dziś czeka w topolach szkoła,
topolami też szumi i praca,
bym kraje zwiedzając dokoła,
w swoich myślach do nich powracał.

Koleżanki wciąż lata liczą,
Kolegów skroń srebrem sprószona.
Czasami przez telefon krzyczą:
przyjacielu – wracaj tu do nas.

Wtórują im zdarte ulice,
wtórują alejki nad stawem.
Choć dzisiaj mam inną stolicę,
powrócę do nich niebawem.

Warszawa kwiecień 2004

Krótka historia malarstwa

Krótka historia malarstwa

Zanim na ścianach jaskiń zjawiły się bizony
od zarania kreski mieszały się ze sobą,
rysując jako wątki świat nieodgadniony,
opleciony tajemnych kolorów osnową.

Kiedy linie po raz pierwszy ożyły wyrazem
zmysłów obleczonych w hamletowskie ciało,
z malowania odwiecznych symboli obrazem
przypadkiem artystyczne malarstwo powstało.

Zastygłe atrybuty w pokoleń przesłaniu
wybiły niepojętym ściennych fresków zdrojem,
złotych ikon cerkiewnych w drewnianym posłaniu,
sztalugowych obrazów galerii powojem.

Ślady pędzli wymyślne motywy skreślały
ujmując w nowe style nie lada zjawiska,
dopisując w kunsztownej maestrii annały
szanowane po dziś dzień wybitne nazwiska.

Choć Łąck od Lascaux dzieli odległość wiekowa,
zbierając sławnych przodków malarskie pokłosie,
na firmamencie sztuki błyszczy gwiazda nowa,
nieodkryty artysta – Krzysztof Jan Sarosiek.

Łąck 24 kwietnia 2004

Obrazki z wystawy w Łącku

Obrazki z wystawy w Łącku

Powitanie

Łąck łzy kwietniowe wylewał,
od rana skrywanej radości,
gdy po schodach tłum się przelewał
przybyłych na wystawę gości.

Galeria witała otwarcie
przyjaciół zebranych w półkole,
sylwetką malarza na karcie,
szampanem i ciastem na stole.

Peany rozgrzały w pochwale
podniosłych momentów napięcie,
serwując artyście w finale
króciutki poemat w prezencie.

Laureat z przypływem afektu
wyrazy podzięki wygłosił,
na przegląd twórczego efektu
na deser smakoszy zaprosił.

Wystawa

Salonu podwoje otwarto.
W gawiedzi łakomej pokazu,
rozbudził dyskusję zażartą
realizm zebranych obrazów.

Dwie pasje przelano na ściany,
jak perły dwie w twórcy koronie,
ocean pejzaży lustrzanych
i różnej maści piękne konie.

Pejzaże będące wspomnieniem
chwil wspólnych z zakątków rodzimych,
ubrano w periodu odzienie
od wiosny, przez jesień do zimy.

Szlak pierwszy wędrówek dla oczu
beskidzki krajobraz zaczynał,
by leśnym wąwozem po zboczu
w zielonych się schować dolinach.

Szlak drugi to spacer wzdłuż alej
jałowców i starych topoli,
przez buk bieszczadzki, by dalej
w brzezinie odpocząć dowoli.

Na trasę flisacką wieczorem
zabierał spływ krętych potoków,
do zamku nad górskim jeziorem,
pod niebem kłębiastych obłoków.

Wyprawa nabrała rumieńców
wraz z Narwi nurtem na koniec,
gdzie w żółtym kolorze kaczeńców
przy brzegu spotkały się konie.

Zieloną murawę skubały
pasące się klacze przy snopie.
W oddali srokate biegały
ogiery za lisem w galopie.

Czekała, za zdobycz z obławy,
przejażdżka na koniach po wrzosie.
Obrazki z malarskiej wystawy
zakończył zaprzęg na crossie.

Pożegnanie

Z czasem coraz więcej się piło
z kielichów białego szampana.
Na ramach stylowych przybyło
napisów – pozycja sprzedana.

Przybyły też świeże strony
adresów w prywatnym w zeszycie,
wpisanych przez nowych znajomych,
co sztukę kochają nad życie.

Gdy myśli zebrane z pokazu
do księgi złoconej wpisano,
autorską galerię obrazów
westchnieniem ust pożegnano.

Warszawa maj 2004

W biegu

Sen niespokojny,
oddech zmęczony,
poranny grymas,
budzik włączony,
codzienna kąpiel,
świeże ubranie,
łyk mocnej kawy,
drzwi zamykane,
powrót po schodach,
klamka szarpana,
zmienna pogoda,
ulewa z rana,
szalone auto,
światło czerwone,
drogowy patrol,
windy spóźnione,
zaklęte schody,
klientów sfora,
mętna parafa,
praca na wczoraj,
pierwszy papieros,
łyk czarnej kawy,
zaległe akta,
długie odprawy,
głuchy telefon,
szybka rozmowa,
piąty papieros,
sprawa gardłowa,
martwy komputer,
pilne zadanie,
puste roszczenia,
próżne gadanie,
ostry epitet,
hałas wzmożony,
ciężkie powietrze,
ktoś obrażony,
następna kawa,
rytm przyspieszony,
nerwy zszarpane,
człowiek zmęczony,
głośny ambulans,
kitle zielone,
kolejne z życia
dni utracone.

Warszawa maj 2004

Myśli

Myśli

Czasem przychodzą takie chwile,
że myśli w głowie się rozgoszczą,
zwarte w splątanych doznań sile
o święty spokój się nie troszczą.

Nicią zagadek przeciągnięte
po labiryntach szarej kory,
łamiąc w gonitwie drogi kręte,
obsypią umysł złem Pandory.

Przychodzą jednak chwile takie,
kiedy obłędu rozum bliski,
że myśli, jakby zasiał makiem,
biegną ukradkiem do kołyski.

Usłane runem stada zliczą,
w albumy wspomnień wnet przenikną,
zagrają cichą pieśń słowiczą,
głęboko senne w końcu znikną.

Warszawa maj 2004

Dylemat Suflera

Dylemat Suflera

Wiersz napisany z okazji 30-tej rocznicy powstania zespołu „Budka Suflera”

Czy dziś nie można już wierzyć facetom,
którzy niczym damy strzegą swoich dat?
Kokietując mówią, że kończą trzydziestkę,
a naprawdę mają trzydzieści pięć lat.

Czy Blues of George Maxwell już zapomnieli
kiedy „Heartbreaker” giganci śpiewali,
zanim z „Kosą” w rozgłośni karierę zaczęli,
zanim Cnót Wszelkich Kompanów spotkali?

No więc, jak można uwierzyć facetom,
którym w dostatku dzisiaj pływać przyszło,
jeśli wokoło od lat powtarzają,
że po raz kolejny im w życiu nie wyszło.

Co mogło nie wyjść lub czego brakuje
wypełniając szczęściem wielki życia kosz,
jeżeli codziennie ktoś stale ratuje
to co się daje za ostatni grosz?

Jak wierzyć takim co jednej niewieście
mówią, że do końca nic nie może trwać,
drugiej dają wszystko czego dzisiaj zechce,
dla trzeciej latawce puszczają na wiatr.

Kto komu mówił, że kochać nie umie
ujęty ciszą i nocy spokojem?
Kto kogo prosił, żeby takie tango
zatańczyć zgodnie i tylko we dwoje?

Dlatego musisz sprawę sobie zdawać,
iż takie nadeszły czasy na tym świecie,
że zamiast wierzyć statecznym mężczyznom,
trzeba chyba będzie uwierzyć kobiecie.

Lublin maj 2004

Spływ Krutynią

Spływ Krutynią

Jakby z tysiąca baśni zielona kraina
zalana siecią jezior złączonych na wieki.
Pod modrymi falami milcząca głębina
obmywa wodnej faunie zmęczone powieki.
Od Warpun eldorado Mazur się zaczyna.
Skarbiec zamiast złotem wabi nurtem rzeki,
który rzeźbiąc koryto po krętych dolinach,
płynie wolno z osadą na Krutyń daleki.
Na straży przy brzegach cierpliwa dębina
roztacza długim cieniem ramiona opieki,
jak przewodnik w oddali, szary dym z komina
zaprasza na wieczerzę pod gwiezdne plandeki.
Wciąga jak narkotyk serdeczna gościna
w żeglarskich przystaniach bezkresnej pasieki.
Po trwaniu w nocnej ciszy flisacka rodzina
płynie dalej pokonać bezpieczne zasieki.
Woda między grądami puszczę w skos przecina,
tworząc kształty liter starożytnej greki,
na koniec rozlewiskiem w Bełdanach zapina
szlak „Pogody Ducha” – mazurskiej przesieki.

Warszawa czerwiec 2004