Wszystkie wpisy, których autorem jest wolski

Myśli

Myśli

Czasem przychodzą takie chwile,
że myśli w głowie się rozgoszczą,
zwarte w splątanych doznań sile
o święty spokój się nie troszczą.

Nicią zagadek przeciągnięte
po labiryntach szarej kory,
łamiąc w gonitwie drogi kręte,
obsypią umysł złem Pandory.

Przychodzą jednak chwile takie,
kiedy obłędu rozum bliski,
że myśli, jakby zasiał makiem,
biegną ukradkiem do kołyski.

Usłane runem stada zliczą,
w albumy wspomnień wnet przenikną,
zagrają cichą pieśń słowiczą,
głęboko senne w końcu znikną.

Warszawa maj 2004

Dylemat Suflera

Dylemat Suflera

Wiersz napisany z okazji 30-tej rocznicy powstania zespołu „Budka Suflera”

Czy dziś nie można już wierzyć facetom,
którzy niczym damy strzegą swoich dat?
Kokietując mówią, że kończą trzydziestkę,
a naprawdę mają trzydzieści pięć lat.

Czy Blues of George Maxwell już zapomnieli
kiedy „Heartbreaker” giganci śpiewali,
zanim z „Kosą” w rozgłośni karierę zaczęli,
zanim Cnót Wszelkich Kompanów spotkali?

No więc, jak można uwierzyć facetom,
którym w dostatku dzisiaj pływać przyszło,
jeśli wokoło od lat powtarzają,
że po raz kolejny im w życiu nie wyszło.

Co mogło nie wyjść lub czego brakuje
wypełniając szczęściem wielki życia kosz,
jeżeli codziennie ktoś stale ratuje
to co się daje za ostatni grosz?

Jak wierzyć takim co jednej niewieście
mówią, że do końca nic nie może trwać,
drugiej dają wszystko czego dzisiaj zechce,
dla trzeciej latawce puszczają na wiatr.

Kto komu mówił, że kochać nie umie
ujęty ciszą i nocy spokojem?
Kto kogo prosił, żeby takie tango
zatańczyć zgodnie i tylko we dwoje?

Dlatego musisz sprawę sobie zdawać,
iż takie nadeszły czasy na tym świecie,
że zamiast wierzyć statecznym mężczyznom,
trzeba chyba będzie uwierzyć kobiecie.

Lublin maj 2004

Spływ Krutynią

Spływ Krutynią

Jakby z tysiąca baśni zielona kraina
zalana siecią jezior złączonych na wieki.
Pod modrymi falami milcząca głębina
obmywa wodnej faunie zmęczone powieki.
Od Warpun eldorado Mazur się zaczyna.
Skarbiec zamiast złotem wabi nurtem rzeki,
który rzeźbiąc koryto po krętych dolinach,
płynie wolno z osadą na Krutyń daleki.
Na straży przy brzegach cierpliwa dębina
roztacza długim cieniem ramiona opieki,
jak przewodnik w oddali, szary dym z komina
zaprasza na wieczerzę pod gwiezdne plandeki.
Wciąga jak narkotyk serdeczna gościna
w żeglarskich przystaniach bezkresnej pasieki.
Po trwaniu w nocnej ciszy flisacka rodzina
płynie dalej pokonać bezpieczne zasieki.
Woda między grądami puszczę w skos przecina,
tworząc kształty liter starożytnej greki,
na koniec rozlewiskiem w Bełdanach zapina
szlak „Pogody Ducha” – mazurskiej przesieki.

Warszawa czerwiec 2004

Zagadka chemiczna

Zagadka chemiczna

Wiersz napisany na okoliczność ślubu moich znajomych

Jeśli wierzyć mędrcom – chemia rządzi ciałem.
Charaktery tworzą pierwiastków cokoły.
Jaki zatem związek w reakcji powstanie,
kiedy się spotkają odmienne żywioły?

Składniki przemiany to dwa ciała stałe,
jedno czarny ogień, drugie cicha woda,
o zapachu perfum Clinique albo Chanell,
on wieczny kawaler, ona wiecznie młoda.

Żeński substrat lotne własności posiada
głównie w środowisku szykownych kreacji,
szybko w stan topnienia konto swe przeradza
pod wpływem kosmetycznych, „niedrogich” kuracji.

Objętość drugiego składnika się zmienia
z chwilami pokory pośród głośnych krzyków.
Męska osobowość wykuta z kamienia
zmniejsza się do rozmiarów małych piłkarzyków.

Stosunek mas obu to wielka zagadka.
Wiadomym jest jednak, że trwa już od dawna.
Ciała lgną do siebie jak kurcząt gromadka,
z drobną intercyzą niczym spółka jawna.

Dziwne przy tym stale zachodzi zjawisko,
sprzeczne z zawartymi w nauki kanonach,
że nie woda gasi płonące ognisko,
ale żarem ognia woda jest gaszona.

Umysł do sedna problemu dochodzi
skazując swoje myśli na ciężkie męczeństwo.
Wobec znanych faktów odpowiedź się rodzi,
że szukany związek to przecież – MAŁŻEŃSTWO.

Warszawa czerwiec 2004

Obudźmy Nadzieję

Obudźmy Nadzieję

Przyszło nam przeżyć trudne czasy,
w których symboli wartość ginie,
honor i przyjaźń mało znaczą,
radość się topi w zła głębinie.
Życie na drobne się rozmienia,
współczucie mierzy monet miarą,
w dalekie drogi zapomnienia
idą nadzieja razem z wiarą.

Obudźmy w sercach dziś nadzieję
na słodsze życie, lepsze zdrowie.
Niech zamiast wilkiem będzie bratem
dla innych ludzi każdy człowiek.

Gdy mijasz biedę na ulicy
nie staraj się przyspieszać kroku,
gdy złej chorobie patrzysz w oczy
nie próbuj w dal odwracać wzroku.
Kiedy przegrana świat czyjś zmienia
w czarną samotność i udrękę,
po co dostawać złą wiadomość,
tym co czekają – podaj rękę.

Obudźmy w sercach dziś nadzieję
na słodsze życie, lepsze zdrowie.
Niech zamiast wilkiem będzie bratem
dla innych ludzi każdy człowiek.

Warszawa lipiec 2004

Pocztówka z Polski

Pocztówka z Polski

czyli podziękowania dla przewodnika,
którego dziadek był Austriakiem,
on sam urodził się, żył i studiował w Krakowie,
potem żył i studiował w Niemczech,
teraz mieszka w Katalonii,
a za kilka lat…?

Dziękuję Panu bardzo, Panie przewodniku,
za wolnej Katalonii historię w zarysie,
tolerancję dla nowych europejczyków,
którzy bliscy Polacos są tylko w zapisie.

Dziękuję za stolicę, bo żyje w człowieku
uwieczniona przez pryzmat tańczących obiektów,
znanych, prostych uliczek, po których od wieku
przechadza się jeden z wielkich architektów.

Dziękuję za zabytki florenckiej Girony,
za witraże katedry wzniesionej pod chmury,
ściany chłodem kojące, cierpliwe frontony,
które w jedną, złączyły trzy dawne kultury.

Dziękuję za odkrytą w Salvadorze Dali
uwolnienia przestrzennych pomysłów potrzebę,
za rozgrzane szaleństwem uczucie do Gali,
za twórczość, która odtąd będzie dla mnie chlebem.

I choć żalu iskierka na dnie serca drzemie,
że samotnie przeżyłem klasztorne wrażenia,
myślę że się spotkamy i ślę pozdrowienie
z podzięką za spełnione hiszpańskie marzenia.

Post scriptum

We wspomnieniach mych czasem pytanie się krząta.
Nie chcąc żeby było na wieki spuścizną,
proszę o odpowiedź, niech myśli posprzątam:
Który kraj tak naprawdę jest pana ojczyzną?

Warszawa lipiec 2004

Róża

Róża

Ofiarowałem różę kobiecie.
Zapach miłości otaczał
płatki wycięte z witraży,
splecione w geście ofiary,
jedne na drugich złożone
w małej zielonej łódeczce,
okrągłej bez dziobu i rufy,
zatkniętej na szczycie masztu,
jedynej w pobliżu mieliźnie,
z wykutymi na piętrach kolcami
i spiętymi w wachlarze
batystowymi liśćmi.
Kobieta przyjęła różę
i nie pozwoliła jej skonać.
Dzisiaj zasuszony kwiat
wygląda ciągle tak samo,
a w mieszkaniu nadal
unosi się ten sam aromat.

Warszawa wrzesień 2004

Zimno, ciepło

Zimno, ciepło

Siedząc wieczorem przed kominkiem,
grzejąc kończyny drewna żarem,
poczułem, jak przez ciało chyłkiem,
przebiegło zimnych dreszczy parę.

Zdumiony dziwnym dość zjawiskiem,
natychmiast sprawę sobie zdałem,
że drżące chłodem chwile wszystkie,
przychodzą często wraz z upałem.

Wnet myśl mi jedna powiedziała,
uratowana z dna powodzi,
że drewnem nie ogrzeję ciała,
że nie o takie ciepło chodzi.

Gdy motto czujność mą wzbudziło,
na spytki wziąłem adwersarza,
który przykładów, że aż miło,
przytoczył, chcąc się przekomarzać.

Cieplej by było gdyby czasem,
ktoś cię zapytał jak się czujesz,
z wyraźnym w głosie ambarasem
współczuł, że ciężko wciąż pracujesz.

Wyznał, że tęskni, przez telefon,
że krople rosną na powiekach,
drżącego serca słyszy echo
i że na powrót twój poczeka.

Żegnał i witał pocałunkiem,
uśmiechem patrzył prosto w oczy,
jakimś świątecznym podarunkiem,
obsypał także w dzień roboczy.

Gdyby skrytości zniósł granice,
zawsze niezłomny był w swej wierze,
szeptał do ucha tajemnice
i gdyby siebie dał w ofierze.

Warszawa 31 grudzień 2004

Portret

Portret

Myślami wracam do dnia kiedy,
ujrzałem portret po raz pierwszy,
na którym zasępiony starzec
dzban pełen złotych monet dzierżył.

Z jasnej poświaty się wynurzył,
czekał i patrzył prosto w oczy,
jakby największą tajemnicę
na światło dzienne chciał wytoczyć.

Mądrość, w rozwlekłych siwych włosach,
spadała luźno na odzienie,
powyciągane i zniszczone
przez los życiowym doświadczeniem.

W zmęczonej dłoni lekko drżały,
gałąź oliwna z żółtym mleczem,
szepcąc, że talent winien sprawić,
by pokój wygrał z Marsa mieczem.

I w końcu starzec w mej hipnozie
odkrył ostatnią już zawiłość,
że wielka jasność, w której stoi,
to darowana w życiu miłość.

Patrząc na portret jak w zwierciadło,
odkryłem nagle tajemnicę,
że chciałbym kiedyś patrzeć w lustro
na takie właśnie swe oblicze.

Rawa Mazowiecka styczeń 2005