Archiwum kategorii: Wieczna podróż poza czasem

Radosny

Radosny

Dzień się zbudził razem ze mną.
Ziewnął wiatrem, strząsnął rosę
i kurtynę nocy ciemną
ściągnął z oczu brzasku ciosem.
Przez otwarte okno włożył
promień słońca z podarunkiem.
Obok głowy mej położył
garść miłości z pocałunkiem.
A na szybie skreślił słowo
mgłą poranną, jak diamentem,
imię Twoje, bym wraz Tobą
mógł podzielić się prezentem.
Miłość ślę więc wprost do ucha,
żeby głodne rozgrzać ciało.
Pocałunku oddam ducha
gdy poczuję Ciebie całą.

Warszawa – marzec 2006

Weekend na Mazurach

Weekend na Mazurach

Dwa dni spędzone w Starych Sadach
w drewnianym domku nad Tałtami,
na stromym brzegu nad przystanią,
do której zbiega się schodami
z kamienia zręcznie złożonymi,
z pochylonymi poręczami.

W dwudniowych rejsach po jeziorach
w ciemno obrany był kierunek.
Przechyły łodzi na fal grzbietach,
ponaciągany takielunek,
wiatr w żaglach i kilwater z piany
najlepsze były na frasunek.

W tawernie białej dwa dni przyjęć
misa pierogów, pstrąg, sandacze.
Uczta ciągnęła się przy szantach,
do rana, budząc śnięte dacze,
naprzeciw rozłożystej wierzby,
która czekając, ciągle płacze.

Rawa Mazowiecka luty 2005

Chwila refleksji po tsunami

Chwila refleksji po tsunami

Znajomi do Tajlandii wyruszyli w lutym,
dwa miesiące po salwie podmorskiej szpicruty.
Nie zrezygnowali z planów choć mieli wyrzuty,
że jadą do kraju, w którym jak mamuty
wielkie fale zdeptały małe szczęścia łuty,
zostawiając po bitwie żywych serc kikuty,
na spękanych wałach zalanej reduty.

Nowe martwe morze dzierży atrybuty
władzy, w żywych ciałach na wieki zakutych
w ściśnięte otchłanią bursztynu surduty,
i w tętniących życiem umysłach zatrutych
jadowitą kroplą szalonej cykuty.

Szepcąc w zamyśleniu wersety pokuty
za dusz zaginionych do nieba marszruty,
zapadając w milczenia zastygłe minuty,
oddając zmarłym w hołdzie pietyzmu saluty,
umyka chęć na przygód tajlandzkich debiuty.

Rawa Mazowiecka luty 2005

Coś w człowieku

Coś w człowieku

Ambicja w życie z hukiem wpada,
do przodu siłą pcha i każe,
płynąc wraz z rzeką po kaskadach,
w jawę zamieniać stosy marzeń.

Z determinacją biegnie bronić
poczucia skrytej w głąb wartości,
lecz gdy się uda ją dogonić
odda garść cennych kosztowności:

szlachetną dumę,
honor,
sławę,
pozycję,
sukces,
powodzenie,
własnej miłości wieczną strawę
imieniu wielkie zaś znaczenie.

Lecz kiedy stanie pośród zgliszczy
umysł potrafi skarcić srodze,
bo jak szarańcza wszystko zniszczy
co tylko stanie jej na drodze.

I chociaż czasem jest przekleństwem,
to chyba lepiej z tą kokietką,
być wciąż przykładnym małżeństwem,
niż bez niej zwykłą marionetką.

Rawa Mazowiecka – grudzień 2006

Do Magdy

Do Magdy

Nie pokocham obcej ziemi jak Ty z Tomem
W chłodnej Szwecji, Kolorado czy Greenfordzie
Ja na zawsze cumę splotłem z polskim domem,
Ty kotwicą zawsze jesteś w Jego porcie.

Na obczyźnie zmienny klimat wciąż wygina
Kruche kotwic trzony w żelazne atrapy
Wątłych ramion zatopionych w wód głębinach,
W przytwierdzone do dna rzeki ostre łapy.

Niech więc serce zawsze polskim bije tempem,
I niech polską łzą cierpienie Twe zapłacze,
Nie ugrzęźnij na mieliźnie będąc werpem,
Płyń z fortuną, nie z drobiazgiem, jak drapacze.

Londyn 2005-07-25

Mojemu bratu

Mojemu bratu

Jest ciągle daleko, chociaż bardzo bliski.
Pamiętam jak wyszedł z matczynej kołyski,
jak łódź po kaskadach spłynął z nurtem rzeki,
szukając wolności po krajach dalekich.

Był czas, kiedy świecił polichromią złotą,
w patynę zmienioną, gdy został sierotą.
Był czas, gdy jak ronin wraz z duszą zbłąkaną,
nie zawsze za honor bił z pięści kataną.

Był czas, że wylewał samotnie żałości
za żywe w pamięci, stracone miłości,
Kim wtedy byłem, nie wiem dziś do końca,
Czy byłem mu bratem, czy miał we mnie ojca?

Dzisiaj już tak wartko łódź jego nie płynie.
Stoi na kotwicy w królewskim Londynie.
Dziś wolno wypełnia losu przeznaczenie,
by na innej ziemi zapuścić korzenie.

Rawa Mazowiecka – 03 kwietnia 2005

Krakowskie wspomnienie II

Krakowskie wspomnienie II

Pokazał mi miasto inne,
takie wiosenno – zielone,
bardziej dziewicze, niewinne,
bez zgiełku i nie zmęczone.
Widziałem ze szczytu góry,
jak Wisła wije się biała,
w odbiciu pierzastej chmury,
pod zamkiem w Przegorzałach.
A potem oczy ujrzały
wbitą, jak grafit w ołówku,
wodę w pożółkłe skały,
z przystanią na Zakrzówku.
W końcu gdy księżyc się chował,
ja ciągle jeszcze nie spałem,
pokazał mi ciszę Krakowa,
przerwaną pierwszym hejnałem.

Rawa Mazowiecka – styczeń 2007

One-way ticket

One-way ticket

Patrząc w szybę pociągu nie chciała wierzyć, że
miesiąc minął tak szybko, jak szybko mknął TeGeVe.
W kasie bilet kupując, prosiła: „w dwie strony,
a czy w składzie odnajdę do szczęścia wagony”?
Był jeden, malusieńki, w nim jeden pasażer,
który także po szczęście wyruszał w wojaże.
Czekał na nią z bukietem miłości w ramionach
wierząc, że nieznajomą do niej wnet przekona.
Serca zabiły szybciej niż stukot kół w szynach,
złapała iskrę w dłonie zbłąkana dziewczyna.
A potem niczym wstęga, od słowa do słowa,
zaczęła wić się pełna tajemnic rozmowa.
Gdy nagle pociąg stanął wśród peronów alej,
ona rzekła wbrew sobie: „jadę z panem dalej”.
Trzymając się za dłonie pomknęli do baru,
wreszcie on ją zapytał po rumieńcach paru:
„czy zechcesz ze mną spędzić jedną noc w przedziale”?
„Pewnie” – odrzekła szybko, znów nie myśląc wcale.
Nad ranem czas – konduktor zdjął senną zasłonę,
a bilet, który oddał był już w jedną stronę.
I patrząc na szczęśliwców złączonych w ramionach,
rzekł: „bilet proszę schować podróż nie skończona”.

Warszawa – grudzień 2006

Zachód słońca w Afryce

Zachód słońca w Afryce

Słońce patrzyło na Ziemię coraz dłuższym cieniem,
kiedy samochód jak zjawa wyrósł z kłębowiska,
wioząc dwóch mężczyzn wtopionych w maszynę zmęczeniem,
do położonego głęboko w buszu legowiska.
Czekał tam na nich gospodarz, Anglik starej daty.
Jako, że piąta w zegarze wybiła godzina,
siedział przy stole z dzbanuszkiem indyjskiej herbaty,
w linię wpatrzony co niebo i ziemię rozcina.
Goście podobnie jak Anglik zasiedli w milczeniu,
oczy zdziwione kierując na plan obserwacji:
szczerby spieczonej przestrzeni w rudawym odcieniu,
żarem suszone czupryny wytrwałych akacji.
Słońce tymczasem kucnęło pod słomianą strzechę,
błękit nieba zmieniając w różową plandekę.
Nagle dźwięk jakiś z oddali doleciał wraz z echem,
słonie w0łając do marszu z zarośli nad rzekę.
Wezwał gospodarz klaśnięciem wiernego Murzyna.
Kazał mu przynieść karabin, wyczyścić wyciorem.
Sługa za chwilę przytaszczył wielkiego obrzyna
z lufą jak trąba, zwieńczoną szerokim otworem.
Słońce wędrówką zmęczone stykało się z lądem
kolor czerwieni rzucając na bezmiar Afryki,
w głębi którego zabrzmiały przesycone mordem,
przed wieczorną biesiadą, zwierzęce okrzyki.
Murzyn broń nabił rubaszną, Anglik wycelował
prosto w cyferblat czerwony podniebnego gońca.
Strzelił i w końcu do gości wymamrotał słowa:
miło usłyszeć jest wystrzał o zachodzie słońca.

Rawa Mazowiecka – styczeń 2007

A Ty nic nie mów

A Ty nic nie mów

Nie można mieć wszystkiego, zrozumieć to musisz,
nie można wyczarować pstryknięciem palucha.
Bo przecież obwoluta tylko zmysły kusi.
A teraz Ty nic nie mów, tylko mnie posłuchaj.
Czy nie lepiej siać radość z posiadanej władzy,
którą łatwo jest w sobie utrzymać na wodzy?
Zobacz, dzisiaj królowie są przeważnie nadzy,
chociaż bardzo bogaci, to jednak ubodzy.

Nie można dla serc wszystkich swojego otwierać.
Nie w każdym sercu znajdziesz szlachetnego ducha.
Pragną to co najlepsze dla siebie pozbierać,
a teraz Ty nic nie mów, tylko mnie posłuchaj.
Chyba lepiej jest w dłoniach trzymać mocno stery,
prywatnego okrętu dla własnej załogi,
dmuchać w żagle wraz z wiatrem zdrowej atmosfery,
by załoga nie poszła, gdzie poniosą nogi.

Nie można żyć w bezkresnym świecie zawziętości,
lepsza jest od uporu niekłamana skrucha.
Kto przepraszać nie umie, nie zazna miłości.
A teraz Ty nic nie mów, tylko mnie posłuchaj.
Nie odnajdziesz Sezamu, nie chcąc wybrać drogi,
Wnet ognisko wygaśnie, kiedy cisza głucha.
Więc przełam swymi dłońmi lodowate progi
i zanim coś wypowiesz, lepiej mnie posłuchaj…

Rawa Mazowiecka – styczeń 2007